
Po niektórych jeszcze do dziś z trudem łapię oddech nie mówiąc o próbie pionizacji. Podsumowując: te ostatnie prawie trzy lata nie były dobre, były koszmarne. Jedyne dobre wydarzenie to ślub brata i narodziny bratanicy. Reszta nie napawała chęcią do życia i optymizmem. Najpierw zawał siostry, później śmierć mamy i całkowity rozkład rodziny. Strata ukochanych futrzaków, choroba i śmierć taty. W między czasie zawał brata i próba ratowania jego małżeństwa a raczej tego co z niego zostało. I załatwianie spraw, które zostawili nam w spadku rodzice, począwszy od gigantycznych długów poprzez nieuregulowany stan prawny nieruchomości po dziadkach i po nich samych, z którymi więcej problemów i zachodu, niż są warte w rzeczywistości, załatwiania miliona formalności w wydziałach ksiąg wieczystych i pielgrzymki po notariuszach. Życie potrafi pisać takie scenariusze, których nie powstydziłby się szalony pisarz czarnych scenariuszy, bredzący w malignie. Kiedy mi się wydaje, że mam już dość, że nie wyrobię na zakręcie nagle okazuje się, że życie ma w zanadrzu kolejną niespodziankę w stylu „Koszmaru minionego lata”. Zaczęłam oddawać ostatnie walki walkowerem. Leżałam na macie i waliłam ręką w podłogę. Z pomocą pospieszyła dziewczyna czytająca moje wypociny na blogu – namawiała mnie na pobyt w SPA. Zdecydowałam się na tygodniowy pobyt, a raczej szybką decyzję podjął osobisty mąż. Stwierdził, że kupienie sobie ciszy kosztuje a przecież ze mną może męczyć się ktoś inny. Ale dziewczyna, która miała ciągoty destrukcyjne jednak dała radę, nie zwariowała od mojego słowotoku i po tygodniu bumelki szczę zdrowe i szczęśliwe (pewnie teraz Ona by powiedziała MÓW ZA SIEBIE) wyjechałyśmy do swoich domów. Może i do dziś wraca do normy i regeneruje się psychicznie, ale nikt nie mówił, że będzie ze mną lekko. Raz jeszcze dzięki Willow. Mój mąż miał ciszę i spokój a ja oddychałam morskim powietrzem, mocząc tyłek w basenie, jacuzzi i relaksując się na milion innych sposobów zadręczając kogoś innego. Najważniejsze, że nie myślałam o prozie życia i to już było powodem do krzyczenia z radości.
Powrót do rzeczywistości był brutalny. Już w pociągu rodzeństwo zaczęło nerwowo wydzwaniać. Bo jak to tak na tyle dni wypaść z kołowrotka. W końcu od czego się ma rodzinę, choć w sumie nasza rodzina to mało zgrana drużyna. Mam na myśli rodziny rodziców, czyli wszyscy wstępni mimo, że byli skłóceni o przysłowiową miedzę z naszymi rodzicami, nas nienawidzą tylko za to, że jesteśmy ich dziećmi. Więc na placu boju zostaliśmy sami. Za to my jako rodzeństwo staramy się nie popełniać błędów rodziców i trzymamy się razem. Aż za bardzo. Jakoś tak się złożyło, że jedyna z całego licznego rodzeństwa mam dużą chałupę, nadmetraż wręcz. Dobrze, że mam dużo zapasowych kołder poduszek i gościnnych sypialni. Cała najbliższa familia postanowiła mnie postawić na nogi, wspomagać i pocieszać. Suma summarum poza ogarnianiem chałupy i praniem niewiele mogłam zdziałać. W porywach w naszym domu meldowało się naście osób, miałam wrażenie, że muszę stanąć w przedpokoju i kierować ruchem pieszych. A chcąc się ich pozbyć w sposób nie naruszający Konwencji Genewskiej musieliśmy odwiedzać lotnisko w Krakowie dwa razy dziennie. Bagatela, 180 kilometrów. W jedną stronę. Ale cóż – Jaga potrafi. Jeden wylot rano, drugi wieczór. A co!! Ale dziś mam wrażenie, że w jaśniejszych kolorach widzę realistyczną wizję przyszłości. Wreszcie widzę sens czegokolwiek. Może to wpływ zmęczenia albo magicznych pigułek, nieistotne, grunt, że jest mi lepiej a dowodem na to jest moja wizyta tutaj. Przez ostatnie tygodnie przeistoczyłam się w mało internetowe zwierzę, ale postaram się nadrobić zaległości. Brakuje mi ciszy i spokoju z laptopem na kolanach.
Pogoda też nie ułatwia życia. Więc zamiast psioczyć i złorzeczyć na jesienną aurę i brzydkie traktowanie nas przez deszcz, pluchę i jesienne mgły i pierwsze śniegi lepiej to przyjąć na klatę i nie marudzić, bo niczego to nie zmieni, poza zmianą samopoczucia z jesiennego na beznadziejne.
Życzę poprawy nastroju wszystkim którzy tego potrzebują, sobie przede wszystkim.
Chyba czas stanąć na nogach o własnych siłach, trzy lata beznadziei wystarczy, prawda?
Duuuużo zdrówka dla Twojej siostry. Mam nadzieję, że już nie wróci do palenia.
Pozdrawiam Jago. 🙂 .
Dziękuję w imieniu siostry….Ja też mam nadzieję 🙂
Każdy potrzebuje, a za siostrę trzymam kciuki, żeby było lepiej, żeby wytrwała i dała kłam rodzinnym skłonnościom…
Na razie dobrze jej idzie 🙂
Zmiany, zmiany…bez nich źle, i z nimi też niełatwo. Przynajmniej masz dystans. To fajne.
P.s.Żyć wolniej i świadomie, bez marudzenia – warto nie tylko jesienią.
Staram się mieć dystans bo inaczej bym zwariowała . Masz rację – żyć bez marudzenia jest warto
Zdrowia dla siostry, z dala od NFZ pewnie łatwiej zdrowieć 😛
W niemarudzeniu się ćwiczę, ale póki co…
Tam gdzie mieszka siostra służba zdrowia działa jeszcze gorzej niż u nas 🙂 a niemarudzenie jest fajniejsze niż marudzenie
uff, mam nadzieję, że siostra opamięta się, zwolni, pożegna całkowicie palenie i nie będzie ci robiła więcej takich strasznych niespodzianek! a ja na pogodę też już nie psioczę, ubieram się cieplej i jest fajnie, tylko słońca potrzebuję jak tlenu i gdy go długo nie ma robi się ciężko. Świetny dowcip, i tak nie zapamiętam ale uśmiałam się zdrowo:)
Dowcip w sam raz dla tych wszystkich marudzących 🙂
Poczułam się trochę wywołana do tablicy, bo po cichutku, i nie tylko, żalę się na tę jesienną aurę. No nic nie poradzę, że o tej porze roku mam zawsze doła. Cieszę się bo w tym roku szybko się z nim uporałam i forma wróciła. Może nie super, ale przyzwoita. Zdrowia dla siostry – będzie dobrze, na pewno. PS. a to przecudne dziecię na zdjęciu na wstępie to ktoś bliski czy wyszukane? Urocza dziewczynka, nastrojowa stylizacja. Od razu się uśmiecham, patrząc 🙂
Ojjj… Nie miałam zamiaru robić Ci przytyków , że marudzisz po cichutku 🙂 Zdjęcie wyszperane w necie – jest takie jesienne , prawda? Jako nastolatka miałam podobne wdzianko, które wydziergała mi na drutach mama 🙂 a że wtedy nie było nic fajnego w sklepach to mój komplecik robił wrażenie na koleżankach
Najtrudniej chyba cieszyć się z tego, co jest i przyjmować na klatę to, co daje los. Nawet jesień czasami jest trudna do zniesienia, ale ważne, by mimo wszystko się uśmiechać. 🙂
Tak też czynię 🙂 uśmiech ułatwia życie
))) kawał mnie rozśmieszył))) i co się z tm gościem zagubionym stało ?? no i tak też jest z nami, drzemy się marudzimy i czasami dostajemy większy wpier…l gdyż nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Ja się cieszę, że jestem po remoncie i sprzątam, choć to jest męczące, że nadal bajzel i wszystko nie na swoim miejscu… Jesieni nie lubię i zimy też ale mają te dwie pory wielką zaletę otóż można siedzieć w domu, kinie.. zamiast tyrać w ogrodzie 😉
Ja też wolę lato, ale jak ten gość w lesie…co mi da jak będę wrzeszczeć ? Tylko mogę miśka zdenerwować 🙂
Listopadowa jesień to bardzo dobra pora roku. Można sobie bez skrupułów ponarzekać…
pewnie że tak 🙂 fajnie mieć wymówkę – też tak lubię
Ja uwielbiam to, jak życie potrafi zaskakiwać. Oczywiście chciałoby się, by zaskakiwało tylko pozytywnie, ale już się nauczyłam, że wszystko, co się zdarza, musi się zdarzyć i że we wszystkim jest jakiś sens 🙂
Ja też – ale wolę te pozytywne zaskoczenia
Ja też jestem z rodziny "sercowców". Tak wyszło 😉
A palenie faktycznie nikomu nie służy. Cóż zrobić, kiedy to taki przyjemny nałóg? Sama rzuciłam przed 24 laty i tego się trzymam 🙂
Na razie jesienna aura mnie nie rusza. Naładowałam w lecie baterie. Na razie jest OK 🙂 🙂 🙂
Ale nikomu nie służy ani marudzenie ani palenie 🙂
Nie należę do tych, którzy lubią narzekać, trudno jednak jesienną aurę "przyjmować na klatę",kiedy to deszcze sprawiają, że stawy rąk i nóg rozrywa ból i człowiek nie może usiąść do komputera, żeby poczytać blogi lub samemu coś napisać. Zdrowia życząc Tobie, Najbliższym, a siostrze w szczególności, składam życzenia samej miłości bratu na nowej drodze życia.
Jak coś dolega trudno zachować wrodzony nawet optymizm….Dzięki za życzenia
W większości masz rację, choć z tym śmiechem Boga bym polemizowała. Jednak nie będę tu się z Tobą spierać i przytaczać przykładów na nietrafność tezy. Wolę przesłać Ci dużo pozytywniej energii, tak ciepłej jak dzisiejsze słońce i temperatura plus 11 🙂
Przyjęłam dobre fluidy, dziękuję – a co do śmiechu to tak jest , niestety. Nieraz dla odmiany jest to chichot losu
Jaga zdrowia dla siostry! Z serduchem nie ma żartów.
nie wszystko dzieje się po naszej mysli, ale to podobno tez po cos 🙂
Duzo zdrowka i gratulacje: piekne zdjecie 🙂
Aż się zamknęłam w sobie i stwierdziłam, że (przynajmniej na razie) mogę się schować z moimi narzekaniami. Choć po szybkim przeanalizowaniu moje ostatnie trzy lata też nie należały, łagodnie mówiąc, do udanych.
Trzymaj(my) się, kiedyś musi przestać padać.
Śmierć najbliższych powaliła mnie na kolana – powoli się podnoszę bojąc się, że znów mi coś spadnie na łeb…. Dzięki Ken.G
Serio? 3 lata beznadziei wystarczy? Ja ciągnę za sobą 25 lat i jeszcze mi mało!
A ja mam zamiar na tym zakończyć
Nie wątpię.
Jak ci ciasno kup se kozę…podobno, ale coś w tym jest.
Najpierw czekasz na rodzinę, później cieszysz się , że pojechali…
Faktycznie, tyle tego, że na kilka życiorysów starczy.
Skoro SPA pomogło, to kasa wydana w zbożnym celu 🙂
Co tam mgły i szarugi, siła ducha i duch optymizmu, to jest to!
🙂 to nie tak że się cieszę, że pojechali – tylko doceniam wtedy życie bez kozy 🙂 🙂 Oby do wiosny Pozdrawiam
Lata spędzone na “użeraniu się” po to, by coś zmienić w postępowaniu innych utwierdziły mnie w przekonaniu, że to nie ma sensu. Każdy z nas jest jednak “kowalem swego losu” i po latach zbiera efekty swego trybu życia i z reguły ma poniżej pleców fakt, że jego postępowanie szkodzi nie tylko jemu ale i jego bliskim.. Widać z tego, że nasz atawistyczny gen ma się świetnie, nie ma zamiaru zaniknąć. Dobrze, że się nieco pozbierałaś, nabranie dystansu wcale nie jest łatwe, ale nie niemożliwe. Ale po 55 latach życia słowo My zastąpić słowem Ja
jest niezmiernie trudno. Ale ćwiczę, ćwiczę, choć efektu wciąż nie widać.
Fajnie znów Cię widzieć w sieci!!!
Mam wrażenie że cała rodzina matki i ojca już dawno pokazała gdzie nas mają. A to dlatego że nasi rodzice za nimi wskoczyli by w ogień, więc nie bądź dobry to nie będziesz zły ??
jakby powiedział mój dobry kolega “Coś wisi w powietrzu, może wojna?” wszyscy dokoła mają spaprane życiorysy, śmierci najbliższych, kaprysy rodziny, najazdy, wyjazdy, przyjazdy…jakieś formalności, zusy, skarbówki…ech.
SPA to było najlepsze co mogłaś zrobić. Pacjęcie lecz się sam.
Sciskam
Chwilami miałam ochotę walić głową w ścianę ale powoli powoli…. mam wrażenie że wychodzimy na prostą
Te sprawy spadkowe i rodzinne są strasznie stresujące, równie chyba stresujące są też sprawy urzędowe.
Życzę Ci wyjścia z tym na prostą, i oddechu. Widać potrzeba Ci dłużej, a nie tylko tygodnia. Też bym chciała …. Pod koniec roku mam na szczęście jeszcze urlop. 🙂
Pozdrowienia
Żebyś wiedziała, tu pomylone imię babci w księgach wieczystych, to znowu jakaś służebność spprzed 3oo lat … to brak dokumentów na zakończenie budowy domu… i tak na okrągło …. SPA było fajne. Totalny luz
Nie tylko trzy lata ale i pół roku wystarczy.. Dzielna jesteś, choć spa zawsze w tej dzielności pomocne 🙂 Nie powinno tak być, że tyle nieszczęść spada jedno za drugim. Oby nadszedł wreszcie czas wytchnienia i spokoju..
Staram się posklejać ale czuję się trochę jak ta szklanka która spadłą na podłogę , niby można skleić ale ślad zostanie
Niech maz zbiera kase na wiosne i napitek szykuje…bedzie powtorka z rozrywki.
Reszta komentarza telefonicznie. Ciagle Cie kocham.
sorki za brak polskich znakow, lapcio mi zdecho
🙂 ta, już wiem po co miałaś te słuchawki w uszach, a że niby muzy słuchasz – a Ty miałaś chwilę dla siebie i mnie nie musiałaś słuchać 🙂
Bardzo się cieszę, że już jesteś.
Ale ratowaliście małżeństwo brata, nie tego, który się ożenił dopiero?
Jaga, przypomnij mi, proszę, ile was jest sztuk i jakiej płci, bo oszaleję…
Buziaki!
Nie ciesz się bo będę teraz strasznie upierdliwa
W życiu różne rzeczy zaskakują. Nieliczni tylko mogą przetrwać i wyjść cało z opresji tzn bez szwanku psychicznego. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia